Poznałyśmy się na jednym z materiałów, jaki przygotowywałam dla dziennika, w którym pracowałam zaraz po studiach. Lubiłam tę pracę przede wszystkim dlatego, że można było poznać fantastycznych ludzi, zawsze innych, z inną historią. To chyba jeden z powodów, dlaczego wszystko co robię w życiu, krąży wokół ludzi, rozmów i opowiadania historii. Nasze drogi z Justyną skrzyżowały się jeszcze wiele razy, chodziłyśmy nawet na weekendowy kurs razem. Pamiętam, że zawsze była trochę wycofana, wstydziła się, jakby chowała to, co miała w sobie najlepsze. Justyna była, nadal jest, piękną kobietą. Typowo słowiańska uroda, długie blond włosy, niebieskie oczy, wysportowana, skończone studia, prowadzi salon urody, ma męża, który świata poza nią nie widzi i dwoje dzieci. Modelowo, prawda? Długo nie mogłam zrozumieć, co takiego jest w niej, że tak bardzo broni się przed tym, jaka jest. Pamiętam, jak ktoś zapytał, dlaczego nigdy nie chodzi w sukienkach, tylko chowa tę boską figurę pod spodniami. Justyna okropnie się zezłościła i powiedziała wolno, takim tonem, jakby chciała dać do zrozumienia, że mówi to tylko raz i lepiej, żebyśmy to zapamiętali: “Ludzie mają mnie oceniać po tym, jaka jestem, a nie za to, jak wyglądam”.
Jakiś czas później wybrałyśmy się na kawę. Od słowa do słowa, z kawy zrobiła się kolacja. Justyna opowiedziała mi swoją historię i to, co stoi za tym, że jest tak wyczulona na punkcie swojego wyglądu. W domu się nie przelewało, mama dwoiła się i troiła, żeby nie zabrakło niczego jej i rodzeństwu. Jeszcze na studiach koleżanka zaproponowała jej pracę w klubie, w którym sama dorabiała. Dobre pieniądze, mogłaby spokojnie utrzymać się na studiach, pomóc mamie i rodzeństwo wysłać na kolonie. Pracą okazał się taniec na rurze. Klub był renomowany, sami normalni facecie, co podkreślała jeszcze kilka razy w ciągu tego wieczoru. Nikt nigdy jej nie dotknął, jej praca polegała na tańcu, tylko na tańcu. Wszystko. Kilka występów w tygodniu. Pieniądze pozwoliły jej się szybko usamodzielnić, ale została jeszcze druga strona medalu. Justyna strasznie wstydziła się tego, co robiła. Wychowywana w takiej, a nie innej kulturze uważała, że robi coś bardzo złego. Wiedziała, że może w każdej chwili odejść. I choć nie mogły w pracy pić alkoholu, przed wejściem na scenę piła na odwagę, inaczej nie była w stanie pokonać wstydu. Po dwóch latach pracy w klubie odłożyła pieniądze, żeby zainwestować w coś swojego. Wtedy też poznała Roberta, swojego przyszłego męża. Zobaczył ją, kiedy tańczyła na wieczorze kawalerskim swojego przyjaciela. Kiedy schodziła ze sceny, poprosił ją o numer telefonu. Nie dała mu. Była przekonana, że nie zasługuje na miłość, a facet, którego poznała z pewnością będzie traktował ją jak gorszą, w końcu była tancerką w klubie dla panów. Robert się jednak nie poddawał i niemal dzień w dzień przez kolejny miesiąc przychodził pod klub w nadziei, że ją tam spotka. Wpadli na siebie któregoś dnia na uczelni. Mówi, że do tej pory nie wie, jak poznał ją spod okularów, białej koszulki i jeansów ogrodniczek. Kiedy powiedział jej “Cześć”, odpowiedziała: “Ja nie jestem taka”.
Dużo czasu minęło, zanim mu zaufała. Zrezygnowała z pracy, poszła do psychologa, dzięki któremu próbuje zrozumieć, że nie robiła nic złego i buduje od nową swoją pewność siebie. Wiesz z czym najbardziej nie potrafi sobie poradzić? Z tym, że gdyby nie pracowała tam, nie byłaby dzisiaj tu gdzie jest, nie miałaby cudownego męża, dzieci. Że ten fatalny pomysł przyniósł jej tyle szczęścia.
Też mam fatalne pomysły i się ich nie wstydzę
W sierpniu 2016 roku ruszyłam z blogiem. Zamknęłam firmę, skończyłam wszystkie projekty i zapowiedziałam, że od dzisiaj będę zarabiała na pisaniu książek i poprawianiu ludziom humoru. Nie muszę Ci mówić, ile osób pukało się w głowę mówiąc mi, że oszalałam. Wyrzucali mi, że nie znam życia, że szybko przeproszę się z etatem, że będę tego żałowała. Poza tym, mieszkam na wsi. Na W S I. Małej, stu mieszkańców liczącej i co ja sobie wyobrażam.
Z czasem zrozumiałam, że te nasze na pierwszy rzut oka fatalne pomysły, wcale nie są takie fatalne. Często my sami tak na nie patrzymy, bo tak mówi o nich otoczenie. Nie chcę oceniać Justyny, ani skupiać się na tym, czy taniec w klubie dla panów jest czymś złym. Chce Ci tylko zwrócić uwagę na to, że Justyna choć miała świadomość, że nie chodzi z nikim do łóżka, nie rozbiera się na scenie, nie spotyka się z klientami, a JEDYNIE tańczy, traktowała siebie źle. Bo tak w dużej mierze społeczeństwo ocenia kobiety, które to robią.
Moja koleżanka niedługo obchodzi pierwsze urodziny córki. Ma 42 lata. Przez całą ciążę słyszała, że to fatalny pomysł, zachodzić w ciążę w tym wieku, że po 40 to można być co najwyżej babcią, a nie mamą. I Beata całą ciążę się stresowała. Miała ochotę się cieszyć, że w końcu po latach się udało, a z drugiej strony ludzie skutecznie studzili jej entuzjazm. A Dorota? Urodziła dziecko na studiach, na czwartym roku. Z dala od rodziny, bez wsparcia, za to z wyrzutami, jak mogła być taka nieodpowiedzialna. Po przepłakaniu kilkunastu nocy, Dorota powiedziała wznosząc toast piwem bezalkoholowym, że nie da ludziom satysfakcji i nigdy nie pozwoli sobie wmówić, że jej dziecko jest fatalnym pomysłem. Razem z Piotrkiem zrobili plan opieki nad dzieckiem, tak ułożyli zajęcia, żeby zawsze któreś było w domu z Filipem. Skończyły się imprezy, znajomi wysyłali fotki z klubów, a oni rozpoczęli dorosłe życie wiążąc ledwo koniec z końcem. Dorota dostawała stypendium naukowe i wsparcie na dziecko, Piotrek z uwagi na charakter studiów nie mógł pójść nigdzie na etat. Któregoś dnia kumpel poprosił go o pomoc przy montażu filmu. I tak kiedy młody spał, Piotrek uczył się montażu video, obróbki zdjęć. Po studiach założyli z Dorotą firmę produkcyjną – wesela, małe produkcje filmowe, zdjęcia, sesje. Po latach słyszą, że mieli w życiu wiele szczęścia.
To nie szczęście, to praca
Nie nazwałabym tego szczęściem. Raczej ciężką pracą, determinacją i chęcią do działania. Czasem myślę, że takie fatalne pomysły są początkiem, rozdrożem dróg. Mogą Cię totalnie pokonać, mogą sprawić, że powiesz stop, nie idę tędy dalej, mogą sprawić, że się poddasz. A mogą też być początkiem i determinacją do rzeczy, których w życiu byś się nie podjął, gdybyś nie był pod ścianą. Czy ja wpadłabym na tak ryzykowny pomysł, gdyby życie nie dało mi chwilę wcześniej kopniaka w tyłek? Pewnie nie. I piszę to z pełną świadomością. Nie dość, że waliło mi się życie prywatnie, to postawiłam na jednej szali całe życie zawodowe. I nie żałuję. I nie chcę zawracać. A gdybym słuchała wszystkich dobrych rad, pewnie nigdy bym tego tekstu nie napisała.
Najwięcej odwagi wymaga pierwszy krok. Nie, najwięcej odwagi wymaga nie słuchanie tego, co o Twoich pomysłach mówi otoczenie. To ono najczęściej stopuje, podcina skrzydła i to nie zawsze z zazdrości, nie dlatego, że są Ci nieprzychylni. Oni się zwyczajnie boją o Ciebie. Ludzie są przyzwyczajeni do oceniania zachowań innych przez swój pryzmat – i to, co dla nich jest ryzykowne i niepojęte, uważają że dla Ciebie też powinno być takie. I nie złość się na nich, rób swoje. Fatalne pomysły, miałam i mam ich mnóstwo. I wiesz co? Przestałam się bać je realizować. Bez względu na to, co powiedzą inni. Musisz uwierzyć, że Twój fatalny pomysł jest dobry. Jeśli Ty nie uwierzysz w to, co robisz, nikt w to nie uwierzy. Nikt.
A kiedy zaczynasz coś robić, pytają – PO CO TO ROBISZ?
A kiedy Ci się uda, pytają – JAK TO ZROBIŁEŚ?
I tych pytań życzę Ci jak najwięcej. Bo fatalne pomysły pchają Cię często do wyzwań, które wcześniej omijałabyś szerokim łukiem.
Wszystkie wpisy z cyklu „ABC szczęśliwego życia”: