Czy to już ostatni raz?

I znów musiałaś wstać do dziecka w nocy. Znowu płakało, że chce pić, jak tylko wstałaś z łóżka. A kiedy zbliżałaś się do drzwi, zawołało, że siku. Ile razy się denerwowałaś, że młody nie potrafił zawiązać butów, albo że godzinę zapinał kurtę. Ile plam z podłogi musiałaś wytrzeć po wylanym soku, zupie, kaszce i budyniu. I ile tych cukierków trzeba było wyciągnąć z dywanu! Nie liczę już potłuczonych szklanek, wygiętych sztućców i kubeczków bez ucha. Ile razy zarzekałaś się, że więcej nie będziesz sprzątała jego zabawek porozrzucanych w każdym kącie domu.

Nawet nie wiem, kiedy mój syn przestał się budzić w nocy, a już śpi we własnym pokoju. Nie pamiętam, kiedy przestał sikać do pampersa, a już dawno samodzielnie korzysta  z toalety. Jeszcze do niedawna nie mogłam na spokojnie sprawdzić maili, a dzisiaj pracuję w jego pokoju, kiedy on ładnie się bawi. Dopiero co przecierałam mu zupki, rozrzucał jedzenie wokół siebie, wylewał napoje, a dzisiaj ten dorosły mężczyzna potrafi sam złożyć zamówienie w restauracji. Cieszę się z tych chwil, choć czasem doprowadzają mnie do szału, bo nie wiem, kiedy coś zdarzy się ostatni raz.

Nie, nie jest wariatką, która ma radochę ze zbierania skarpetek z podłogi, a odklejanie cukierków z włosów i wyławianie klocków lego z zupy to już szczyt mojego szczęścia. Ja po prostu nie złoszczę się i nie histeryzuję w takich momentach, bo wiem, że one prędzej czy później miną. A raczej prędzej. I będzie mi zwyczajnie żal, że to już koniec. Że to był już ten ostatni raz.

Ostatni raz, kiedy wstanę w nocy.
Ostatni raz, kiedy będę tuliła do snu.
Ostatni raz, kiedy będę kleiła zepsute zabawki.
Ostatni raz, kiedy będę cichaczem podkładała prezenty pod choinkę.
Ostatni raz, kiedy zabawię się w wróżkę-zębuszkę.
Ostatni raz, kiedy będę wycierała mąkę, którą rozsypało dziecko w trakcie wspólnego gotowania.
Ostatni raz, kiedy będę ubierała skarpetki na małe nóżki.
Ostatni raz, kiedy za rękę zaprowadzę do przedszkola.
Ostatni raz, kiedy będę cały dzień grała w gry planszowe.
Ostatni raz, kiedy będę słuchała zwierzeń ze szkoły.
Ostatni raz, kiedy 10 razy przed wyjściem dostanę buziaka.

Dlatego tak bardzo śmieszą mnie teksty w stylu „lepiej mieć szybciej dzieci”, „lepiej rok po roku”, „lepiej za ciosem, od razu”. Lepiej, bo “za jednym razem szybko odchowasz i masz spokój”. Choć wszyscy doskonale wiemy, że podejście do dzieci nie zależy od tego, ile ich mamy oraz od różnicy wieku między nimi. Można mieć jedno dziecko i odbębnić chowanie, a można mieć piątkę dzieci rok po roku i je wychowywać. Pewnie każdy z nas zna takie przypadki. Bo to wszystko zależy od nas, od naszego podejścia, od naszego charakteru. Można się dzieckiem cieszyć, a można zachowywać się tak, jakby się je miało za karę.

Jeśli chcecie, odchowujcie dzieci czy też chowajcie. Ja zamierzam moje dzieci wychowywać. Zamierzam się nimi cieszyć do przesady i celebrować każdy moment ich życia. Bo wychowywanie minie tak samo szybko jak chowanie – a jak ten czas zapamięta dziecko, jak wpłynie na jego rozwój, jak ten czas zapamiętasz Ty, zależy od Twojego podejścia.

I choć wiele razy miałam dość i nadal mam chwile słabości. Czasem marzyłam o bilecie na księżyc w jedną stronę i o chwili spokoju to wiem, że to minie. Marzyłam o ciepłej kawie, której nie było mi dane wypić przy małym dziecku, dziś to mam. Marzenie spełniło się dużo szybciej, niż myślałam. Dlatego tak bardzo się cieszę, że przystopowałam. Że dałam sobie czas na celebrację momentów. Że byłam obecna w chwili, kiedy młody ząbkował. Że razem z mężem trzymaliśmy podekscytowani kciuki, kiedy Kacper stawiał pierwsze kroki. Że to ja, albo Radek podnosiliśmy go z podłogi. Jestem cholernie szczęśliwa, że pierwsza usłyszałam słowo „mama”. Że kiedy czegoś się bał szukał mnie, albo męża – bo zawsze byliśmy blisko. Że potrafiliśmy odłożyć na chwilę swoje sprawy, ambicje, że nie udawaliśmy że wraz z urodzeniem dziecka nic się nie zmienia. Jestem dumna, że udało nam się metodą prób i błędów wypracować to, co mamy dzisiaj i nad czym cały czas pracujemy. Nie chcę kiedyś myśleć, że “mogłam”. Chcę wspominać, że “byłam”.

Że zamiast złości, wybieramy cierpliwość, zamiast zniechęcenia, naukę, że celebrujemy czas. A to się skończy. I nigdy nie wróci. Nigdy nie będzie drugiego pierwszego kroku, nie będzie drugiego pierwszego słowa, nie będzie drugiego pierwszego dnia w szkole i drugiego pierwszego „Kocham Cię mama, kocham Cię tato”.

Celebrujmy chwile. Dzieci z wszystkiego wyrosną. A nam będzie wtedy żal, że nie było nas w najważniejszych momentach ich życia. Bo nigdy nie wiemy, kiedy będzie ostatni raz. Jutro? Pojutrze? A może był wczoraj. Mój młody podczas ubierania powiedział ostatnio – Tato, ja już jestem taki trochę dorosły. Sam się ubiorę.

Jeszcze zdążysz napić się ciepłej kawy.