Lubię wpatrywać się w mojego męża. Wiecie, tak po prostu. Lubię patrzeć na niego np. latem. Kiedy ćwiczy, pływa lub tak zwyczajnie przechadza się po plaży. Lubię. Tak się akurat zdarzyło, że jak na wychowanka AWF przystało jest na co popatrzeć. Więc ja jako żona z tej sposobności sobie korzystam. Ale nie myślcie, że ja tak tylko dlatego, że on tak dobrze zbudowany jest. To musi być miłość, bo ja zimą też lubię patrzeć na niego.
I czasem jak tak sobie na niego patrzę, to myślę, jak to fajnie się w życiu poukładało, że gdzieś kiedyś na siebie trafiliśmy. I że od 12 lat razem idziemy przez ten świat. I myślę niekiedy jak to możliwe, że on tak mnie kocha, a takie śmieszki sobie ze mnie robi. Wiecie, tak bez mrugnięcia okiem – skoro można się z żony ponabijać to czemu by nie skorzystać z takiej okazji, co nie? A już kiedy wydarzyła się dla niej sytuacja stresowa – łohoho, żal by to przepuścić. I taki dobry ten mój mąż, a taka menda niekiedy – ma niesamowitą frajdę z nabijania się ze mnie.
To w ogóle powinno być zakazane i jasno określone podczas przysięgi małżeńskiej. Pomiędzy “i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską”, a “oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci” powinno się znaleźć “i nie będę się z Ciebie nabijał, nawet jak będziesz dawała mi do tego powody”.
No bo zobaczcie. Byliśmy ostatnio z mężem na zakupach – Ci którzy śledzą nas na fanpage’u znają tę historię, ale zachęcam, żebyście dotrwali do końca – nie znacie finału moich przemyśleń i wniosków do jakich doszłam kilka dni później. Wracając do tego sklepu, to chyba Kaufland był. Albo Tesco? Pakujemy przy kasie zakupy do koszyka, pani kasuje ostatnią rzecz i mówi ile płacimy. Wyjmuję więc kartę jako pierwsza, ubiegłam męża, pakuję ją do terminalu i… nic. Karta nie działa. I to już jest dla mnie stres. Po pierwsze, że coś źle zrobiłam, a po drugie – może konto mam puste? Coś jest nie tak. Mąż widzi, że się zaczynam stresować i przychodzi z pomocną dłonią:
– To trzeba mocniej włożyć, do końca kochanie.
– Myślałam, że tak zrobiłam. Nie wiedziałam, że za lekko – odpowiedziałam skruszona.
– Spokojnie. Nie musiałaś przecież wiedzieć jak daleko włożyć. W końcu wkładanie to nie Twoja działka, co nie? – i ten jego szyderczy uśmiech. Łohoho takie to śmieszne było, normalnie boki zrywać. Ekspedientce nawet warga nie drgnęła, może feministka jakaś i tylko w środku na męża mego się wkurzyła. A może na mnie, że tak sobie daję na głowę wejść? W każdym razie mąż się ubawił, ja trochę też. Ale dopiero potem, jak już przestałam się na niego wkurzać.
I widzicie, są takie momenty, w których tak samo bardzo jak kocham tego męża mego, tak samo mocno jestem na niego wkurzona. Ale zazwyczaj kiedy jestem tak bardzo na męża zdenerwowana, tak wiecie, że rzucić w niego kubkiem z jeszcze ciepłą kawą mogłabym. Tak mocno, że nawet ulubionego kubka z sową żal by mi nie było, nawet białej ściany – a nawet to byłby dobry pomysł, bo on musiałby ją później malować. I nawet ten dywan bym poświęciła – taka zdenerwowana potrafię być. I jak już taka nerwowa jestem, to wtedy okazuje się, że mężowie moich przyjaciółek wcale nie są aniołkami. I wtedy obraz tego mojego męża jakby taki ładniejszy się robi. A właściwie to ja już wiem, dlaczego oni tak dobrze się dogadują – bo to ten sam gatunek jest. Mówię Wam.
I tak wyobraźcie sobie, że jesteśmy na tańcach. Siedzimy sobie już grubo po północy, wszyscy hihihi hahaha, jest wesoło. W pewnym momencie podchodzi jedna Pani i mówi do kolegi:
– O widzę, że żona za zjawę się przebrała.
Na co mój serdeczny kolega, bez mrugnięcia okiem, normalnie jakbym mojego męża widziała i słyszała, mówi:
– Nie, ona jest nawiedzona.
Kocham męża tego mojego. Wtedy kocham go jeszcze bardziej.