Są takie dni

Są takie dni, kiedy wcale nie chce mi się pisać poważnych tekstów, choć w głębi serca nadal mam taką ogromną potrzebę, ale taką ogromną, jak Pałac Kultury, jak zamek moich sąsiadów, jak moja miłość do kawy, taką potrzebę, żeby powiedzieć Wam – Hej, walczycie o siebie? Robicie coś, żeby jutro zamiast wafelka zjeść kremówkę z prawdziwym kremem? Żeby zamiast ze spuszczoną głową przeglądać się w lusterku w łazience, spojrzeć na siebie w ogromnym lustrze, w sypialni albo w sklepowej przymierzalni i powiedzieć sobie: „Mam świetne życie”?

Bo wiecie, ja mam taką naturę zbawiania świata. Chciałabym, żeby wszystkim było dobrze, żeby nikomu rano kawy nie zabrakło i żeby jeszcze tę kawę zdążył każdy wypić gorącą przed wyjściem do pracy. Boże, jak ja uwielbiam gorącą kawę! Kiedy mój synek był mały, w sensie tak mały, że ciągle chciał się nosić, w sumie to on ciągle lubi się nosić, ale teraz już przynajmniej rozumie, że mama kawy gorącej napić się musi, bo inaczej pizga złem. I piorunami. I kiedy ten mój synek był mały, ja cały dzień potrafiłam pić jedną filiżankę kawy. Ale, ale! Pozwalałam sobie na odrobinę luksusu i zawsze, ale to zawsze, podgrzewałam ją sobie w mikrofalówce. Nie wiem, czy możecie sobie wyobrazić, jak smakuje kawa dziesiąty raz podgrzana w mikro, ale była ciepła. A to dla mnie synonim luksusu wtedy był. I sobie na niego pozwalałam.

Nie wiem, czy wiecie, ale mój blog, to na samym początku miał być blogiem parentingowym. Naczytałam się tych wszystkich innych blogów, zakochałam się miłością piękną w tych mamach i ich czystych dzieciach i to macierzyństwo wydawało mi się takie proste, z lukrem i wisienką kandyzowaną na czubku. I miałam potrzebę pisać o tym wszystkim. O tym jak pracuję z dzieckiem, o tym jak wieczorami siadamy z mężem z lampką wina, rozmawiamy do nocy i nabijamy się z tych, co wieczorem chodzą spać, zamiast celebrować czas we dwoje. O tym, jak moje dziecko siedzi w łóżeczku, bawi się klockami, a ja w dżinsach i w elegancko umalowanych paznokciach i ułożonych włosach, w rękawiczkach na rękach sprzątam dom, doglądam obiadu i popijam kawkę. O tym, że wraz z pojawieniem się dziecka, nic się nie zmienia w naszym życiu. Poza tym, że jest nas o jedną sztukę więcej. I miałam być z powołania, z zamiłowania, wykształcenia i z potrzeby zbawiania świata i dawania nadziei przyszłym rodzicom blogerem parentingowym. I wtedy zostałam mamą.

Bez tytułumem1

Jako, ze plan bycia parentingowcem nie wypalił z przyczyn życiowych i realiów nie pokrywających się z planami i oczekiwaniami, że jednak okazało się, że te pierwsze kupy śmierdzą i to bardzo, że dziecięce ulewanie to jak zwyczajne zwracanie dorosłego, tylko ten dorosły wie, gdzie to zrobić, żeby nie pobrudzić, a nocny płacz nie jest słodkim kwileniem, tylko syreną, która spać nie daje, postanowiłam, że ten mój plan nie wypali. Ania, jedna z moich Czytelniczek, którą tutaj serdecznie pozdrawiam, nazwałaby to zachowanie działaniem genu rezygnacji 🙂

Miałam jeszcze krótki plan robienia DIY, ale wtedy trafiłam na blog Kasi „Twoje DIY” i moje wyobrażenie mojej kreatywności, moich niesamowitych zdolności, przekonania, że moje ręce cuda zdziałać potrafią legł w gruzach. Ale to tak mocno legł w gruzach, że kiedyś miałam na blogu zakładkę DIY, a teraz wylądowała ona już w zakładce HOBBY, żeby któregoś dnia cichaczem zniknąć z bloga.

I wtedy postanowiłam, że jednak będę naprawiała świat, na tyle, na ile będę potrafiła, będę Was namawiała do tej ciepłej kawy, do wyjścia do kina, do spróbowania szydełkowania i robienia tego, o czym marzycie, żeby jutro było lepsze.

I przychodzi taki dzień, jak ten dziś, w którym mam ochotę pokazać Wam, że to co robię, wcale doskonałe nie jest, że moje życie doskonałe nie jest, że moja rodzina doskonała nie jest, że ja doskonała nie jestem. Bo chcę Wam w takim dniu powiedzieć, że w życiu nie chodzi o to, żeby być doskonałym. Bo tu chodzi tylko o to, żeby być szczęśliwym. A że życie czasem daje w kość? A komu nie daje? Wiecie, z życiem to jak z małżeństwem, czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale później szybki seksik na zgodę i znów rano widzicie za oknem tęczę, chociaż pada deszcz.

mem2

Uwielbiam się śmiać. I nie wiem czemu, piszę Wam tutaj tak mało zabawnych tekstów z mojego pokręconego życia. Lubię żartować, opowiadać śmieszne historie i toczyć dialogi, które jak sobie przypomnę, to aż w brzuchu mnie łaskocze. Lubię nabijać się z męża mojego tak samo, jak on ze mnie. Lubię robić sobie śmieszki z mojego syna. Lubię takie życie. I chcę na tym blogu dać Wam oprócz mobilizacji, dobre słowo i dawkę uśmiechu. Bo życie, jest na tyle skomplikowane, na tyle trudne i codzienność tak jest naszpikowana złymi emocjami, że ja chcę Wam tutaj dać chwilę relaksu, żebyście zobaczyli, że życie choć niesprawiedliwe, jest fajne. Żebyście wchodząc na mojego bloga lub fanpejdża uśmiechnęli się, a nawet pośmiali ze mnie. Przecież macie dość swoich problemów, żeby jeszcze wieczorem, po pracy czytać smutne i niesamowicie poważne sprawy. A ja ten uśmiech, tę minutę relaksu chcę Wam dać. Tak od siebie. Bezinteresownie.

I to są właśnie takie dni, w których zamiast ważyć każde słowo, każde zdanie, że zamiast skupiania się nad przecinkami, nad wyrazami, ja skupiam się na tym, żeby przekazać Wam to, co chodzi mi po głowie. Bo kurcze, znamy się trochę! Fajni jesteście, mądrzy i z fantastycznym poczuciem humoru, bo inaczej nie czytalibyście mnie.

I to jest ten dzień, w którym chcę Wam powiedzieć po prostu – DZIĘKUJĘ i WALCZCIE O SIEBIE. Życie ma często w głębokim poważaniu Wasze i Moje plany, ale mimo tego, WALCZCIE. Jesteście wspaniali, pamiętajcie!

fot. Paulina Młynarska