Operacja tarczycy była moją pierwszą operacją w życiu. Bardzo się bałam, bo nie wiedziałam, co mnie czeka. Na szczęście okazało się, że wszystko przebiegło bez komplikacji. Opowiem Wam, jak to było.
Po zdiagnozowaniu raka tarczycy zostałam wysłana do najlepszego szpitala onkologicznego w Polsce – do Instytutu Onkologii w Gliwicach. To miejsce jest niesamowite. Bije od niego mnóstwo pozytywnej energii i nadziei. Nigdzie, w żadnym szpitalu nie spotkałam tak wspaniałego personelu, jak tutaj. Ludzie są życzliwi, chętni do pomocy. Dostałam od nich mnóstwo ciepła i zrozumienia, dzięki czemu tak spokojnie przeszłam czas przed operacją i tuż po niej. W Instytucie zrobili mi jeszcze raz biopsję, dla potwierdzenia wyników. I wyznaczyli termin operacji. Nieco ponad miesiąc po diagnozie pojechałam już na zabieg.
9 czerwca przyjęli mnie na oddział. Podstawowe badania zrobione na czczo, spotkanie z chirurgiem, wywiad z anestezjologiem i przydzielenie do sali. Czekały tam już 3 panie, które były dzień po operacji. Boże, jakie cudowne kobiety! Kiedy zobaczyłam, jak dobrze wyglądają dzień po zabiegu stwierdziłam, że musi być dobrze. Uspokoiłam się. Podniosły mnie na duchu, opowiadały, żartowały. Pani Jola to był taki dobry duch – pomagała, wysłuchała, dała wsparcie. Cudowna kobieta, mówię Wam. Takich współlokatorów Wam życzę. Tego dnia wieczorem dostałam zastrzyk w brzuch na rozrzedzenie krwi. Od 17.00 nie mogłam już nic jeść, a od 22.00 pić. I poszłam spać – rano czekała mnie operacja. Byłam druga w kolejce.
Rano, ok. 7.00 wstałam, poszłam się wykąpać i dostałam gustowne wdzianko. Trzy razy się tym owinęłam – mają tylko rozmiary uniwersalne. Mam nawet zdjęcie, ale chyba nie chcecie mnie w tym oglądać… wyglądam dość zabawnie. Około 10.00 jak dobrze pamiętam przyszła do mnie pielęgniarka z tabletką na uspokojenie, powiedziała, ze jak się bardzo denerwuję, to mam wziąć teraz, a jak mało, to dopiero jak pojedziemy na salę. Jakiś czas później wróciła z koleżanką. Kazały położyć mi się na łóżku i połknąć tabletkę. Powiozły mnie na salę operacyjną – czułam się jak w szpitalu w Leśnej Górze, tym bardziej, że jedna z pielęgniarek śpiewała w drodze “Na dobre i na złe”.
Zostawiły mnie na korytarzu przed salą operacyjną, gdzie leżałam może z 15 minut. W końcu podeszła do mnie młoda pielęgniarka, która zakładała mi wenflon. Zapytała, dlaczego tak się uśmiecham – powiedziałam jej, że jak tu się nie cieszyć, skoro wjeżdżam na salę z rakiem, a wyjadę bez niego. Przytuliła mnie. Podobnie jak kolejna i jeszcze jedna Pani doktor. Rozmawiałam też z anestezjologiem, która sprawdzała jak szeroko potrafię otworzyć usta, co było niezbędne do intubacji – stwierdziła, że jest ok, bo aż skarpetki zobaczyła. Takie żarty na onkologii się ich trzymają.
Kiedy wzięli mnie na stół operacyjny było… zabawnie. Atmosfera naprawdę była rozluźniona, a ja czułam się dobrze. Położyli mnie na stół, zdjęli to gustowne wdzianko. Zostałam w majtkach i skarpetkach – koniecznie je załóżcie przed operacją, bo na sali jest bardzo zimno. Zapytałam jednej Pani doktor, czy to ona będzie mnie cięła, na co odpowiedziała – Nie, ja Cie tylko usypiam i pilnuję. A ciął będzie Cię oto ten przystojny mężczyzna. I wskazała na młodego lekarza, który czytał jakieś dokumenty.
Chwilę później przyszedł lekarz. Faktycznie, młody i przystojny. Przedstawił się. Powiedział, że będzie przeprowadzał operację. Że początkowo wytną lewy płat, dadzą do badania. Jak się potwierdzi, że rak, to wytną drugi płat. Później dadzą do badania węzły chłonne. Powiedział, żebym się nie bała, bo on wie co robi.
A teraz będzie zabawnie. Jak już leżałam na tym stole, podeszła Pani anestezjolog i z poważną miną powiedziała:
– Teraz patrz. Póki jesteś świadoma – i zaczęła się śmiać – biorę tę oto Twoją rękę (podniosła ją go góry) i wsadzam Ci w majtki. (Tak się robi, żeby ręka nie przeszkadzała i nie zwisała z wąskiego stołu).
– Ale Pani doktor – powiedziałam – czy Pani nie widzi, że ja dziś założyłam najnowsze majtki slim-fit? One mi się rozciągną! (Może już leki działały, że tak klepałam bez sensu :))
– A Ty nie wiesz, że na operację zakłada się takie luźne, babcine gacie?
– Tego nie było w ulotce!
– Dobra, dopiszemy.
Wiecie co, ja się tam wcale nie denerwowałam. Nawet ciśnienie przed operacją miałam w normie. Kiedy już zaaplikowali mi coś do żyły, a Pani anestezjolog trzymała maskę tlenową, zapytała jeszcze:
– Mam Ci coś zaśpiewać? Kołysankę może jakąś?
Tylko się uśmiechnęłam. I zasnęłam.
Nie pamiętam, jak mnie budzili. Nie pamiętam nic. Pamiętam tylko, że przebudziłam się już na Sali wybudzeń i pielęgniarka zapytała:
– Pani Karolinko, mąż już czeka. Robić make-up?
Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, więc pokazałam OK. I dalej zasnęłam.
Kolejne przebłyski mam z chwili, kiedy wieźli mnie na salę. Był tam mój mąż. Wiem, że było mi niedobrze, ale coś mi zaaplikowali i zasnęłam. Jak się kolejny raz obudziłam, pamiętam, że mąż trzymał mnie za rękę. Później widziałam dwa sączki, więc wiedziałam, że były przerzuty i cięli węzły chłonne. Matko, nie wiem ile oni mi zaaplikowali tego środka na sen, ale ja nic nie pamiętam z wieczora. Nic.
Obudziłam się o 3. w nocy i poprosiłam pielęgniarkę, żeby poszła ze mną do toalety. Przeszłam, nic mnie nie bolało. Będzie dobrze pomyślałam. I poszłam spać. Tym razem świadomie.
fot. pixabay.com