Najbardziej na świecie nie lubię myć okien. Tak, to zdecydowanie czynność, której bardzo, ale to bardzo nie lubię. W ogóle, nie lubię sprzątać. Generalne porządki zwyczajnie mnie męczą, co sobotnie ogarnianie domu tak samo. Za to mogłabym godzinami siedzieć w kuchni i gotować – a zmywanie to akurat moja ulubiona czynność w domu. Na studiach mieliśmy z Radkiem podział – ja zmywałam, a on wycierał. Bo wycierać też nie lubię 🙂 Kiedy lata leciały, obowiązków zbierało się coraz więcej, a czasu ubywało w zastraszającym tempie, odkryłam cudowny sekret, jak oszczędzić sobie czas na sprzątanie!
Mam w domu czysto, umówmy się. Tak jak i u Was – w końcu nikt z nas nie mieszka w chlewiku, żeby dwa razy dziennie zmywać podłogę czy ścierać kurze. Najgorszy problem miałam za to zawsze z durnostojkami, kurzołapaczami czy pierdołami – w każdym domu na rzeczy, których zadaniem jest stać, wyglądać i łapać kurz, jest totalnie inna nazwa. Kiedy ograniczyłam ich ilość do minimum, mój problem nie zniknął. Niestety.
Jestem dość chaotyczna, roztrzepana, totalnie niezorganizowana. I tak, kłamałam zawsze w CV pisząc, że świetnie ogarniam pracę i przestrzeń – guzik prawda. Często robię kilka rzeczy na raz, jak robot wielofunkcyjny, przez co wokół panuje… jakby to ładnie powiedzieć, artystyczny nieład. I kiedy przychodzi czas sprzątania, a ja jestem totalnie zmęczona, upycham to i owo tam, gdzie jest miejsce. Kojarzycie tego mema: “W każdym domu jest takie krzesło, na którym piętrzą się ubrania”? U mnie to jest finka – ale bardzo pomocna, bo jest na niej dosłownie wszystko. Później przychodził dzień wolny i zaczynało się sprzątanie. Chyba, że szybciej wyleciało wszystko z szafy, bo zapomniałam, co tam upchałam. I szczerze tego nienawidziłam!
Kiedy zorientowałam się, że na sprzątanie tracę za dużo czasu, wypróbowałam stare, dobre rozwiązanie – totalnie banalne. Rozwiązanie, na które niedawno wpadł mój syn. Miał za zadanie posprzątać pokój – samodzielnie. Kto ma w domu siedmiolatak ten wie, jakim wyzwaniem jest jego pokój. Czasem się nawet zastanawiam, czy jest sens sprzątać jego pokój, zanim pójdzie na studia… W każdym razie po długich bojach i dyskusjach, młody poszedł sprzątać. Po 15 minutach do nas wrócił z jakże odkrywczym spostrzeżeniem:
“Mamo, jakbym tak za każdym razem odkładał wszystko na swoje miejsce, to bym miał dużo mniej sprzątania. Bo teraz nie robię nic innego, jak zastanawianie się, co gdzie leżało i odkładanie tego tam”.
No właśnie. Odkładać wszystko na swoje miejsce – dla mnie to jest właśnie to. Oczywiście bądźmy szczerzy, nie zawsze mi to wychodzi. Bo tu niespodziewani goście, a tu mi się tyłka zwyczajnie nie chce ruszyć. Normalna rzecz. Ale staram się bardzo, za każdym razem odłożyć rzecz tam, skąd ją wzięłam. I to o 75 procent ułatwia sprzątanie – no i utrzymanie porządku na co dzień. Co prawda początkowo jest trochę wkurzająco, ale z czasem wchodzi w nawyk i oszczędza się mnóstwo czasu!
A jaki jest Wasz patent na codzienne utrzymanie porządku bez biegania z miotłą od rana do wieczora?