Od zawsze byłam mistrzynią planowania, a właściwie to zaczynania od początku. Przychodził styczeń, a ja z kalendarzem pełnym planów na nowy rok. Czego to ja nie zaplanowałam! Były i kursy językowe, i ćwiczenia, żywienie, nadrobienie wiedzy w danym temacie, zobaczenie tego i tego. Kosmos! I te plany były takie piękne, kolorowe, w specjalnej tabelce i jeszcze w kalendarzu, żeby mieć w dwóch miejscach i żeby mi się ciągle rzucały w oczy.
A potem przychodził luty i ta lista się mocno wykruszała. Pomijając fakt, ze zapisywałam tam za dużo postanowień, zapominałam o jednej ważnej rzeczy. A właściwie to nie zapominałam, a po prostu nie byłam jej świadoma. Teraz jestem i paradoksalnie wcale nie jest łatwiej podjąć nowe postanowienie. Jest wręcz trudniej, bo zanim się za coś zabiorę, mam TO COŚ, z tyłu głowy. Plus jest taki, że nie wydaje pieniędzy na nowe kursy 🙂
Ale od początku.
Mówi się, że najtrudniejszy jest pierwszy krok. Zacząć, ruszyć z miejsca, wyjść z inicjatywą. Zacząć. I z tym się zgadzam. Bo niby jak już kupisz ten karnet na siłownie, wykupisz roczny kurs językowy czy zdecydujesz, ze od jutra zdrowo się odżywiasz, czyli podejmiesz decyzje i zrobisz ten pierwszy krok, to powinieneś być z siebie dumny, bo zrobiłeś to. Podjąłeś decyzję, dorosłeś do tego. Klamka zapadła. Teraz to już to zrobisz.
No nieprawda.
Niestety.
Ostatnio uświadomiłam sobie, ze ten pierwszy krok… niewiele daje. I to było jak olśnienie! Ale i trochę przytłaczające. Czemu? Odpowiedź jest niesamowicie prosta, a jak Ci o niej powiem – doskonale to zrozumiesz.
Wiesz czemu pierwszy krok nie wystarczy? Bo jeśli nie podejmę go jutro, za tydzień i jeszcze za miesiąc, nic z moich postanowień nie wyjdzie. Czyli jeśli mam już ten karnet na siłownie i chce tam chodzić codziennie, choć na pół godziny, to wymaga to ode mnie aż 365 „pierwszych kroków”, podjęcia decyzji ROBIĘ TO codziennie. Kurs językowy raz w tygodniu to 52 decyzje ROBIĘ TO w ciągu roku. To X razy pokonanie wymówek, spięcia czterech liter i zrobienie tego czegoś. To codzienne przekonywanie siebie, że chce się to zrobić, że warto, że to jest mój cel. To walka z wymówkami dzień w dzień. To wyłączenie serialu, żeby iść TO zrobić. To zrezygnowanie z wyjścia z przyjaciółmi, żeby TO zrobić. To codzienne tłumaczenie sobie, że chcę to robić.
Dla mnie było to trochę brutalne zderzenie z rzeczywistością.
I od razu zweryfikowałam moją listę postanowień od września. Zweryfikowałam do 2-3 rzeczy. Zamiast 10. Bo jednak codziennie będę przekonywała sama siebie, ze moje postanowienie jest ważniejsze od miliona wymówek. Przekonywać sama siebie, ze chce to robić. I będę musiała codziennie znaleźć na to czas. To jest trudne. Nawet bardzo.
Ale też pokazuje, na czym nam zależy. Pomaga zweryfikować listę. I pokazać, dlaczego nam nie wychodzi.
A jak u Ciebie z postanowieniami i zaczynaniem od nowa?
Udaje się być konsekwentnym w codziennym podejmowaniu decyzji, ze ide w to dalej?