Historia czerwonej sukienki

Uwielbiam polskie morze. Nie przeszkadza mi wietrzna pogoda, parawany i fakt, że nie zanurzę się w nim bardziej, niż do pasa. Lubię zachód słońca, rybę prosto z wędzarni i ten przyjemny powiew wiatru, który czuć już na deptaku. Lubię ten klimat. Ostatniego dnia mamy swój rytuał – siadamy na plaży, oglądamy zachód słońca i machamy do morza powtarzając, że widzimy się za rok. Bawimy się na plaży, ja tulę się do męża, bo jak zawsze za cienko się ubiorę. Jest dobrze. Fajnie. Tak normalnie. Jak widać, wiele mi do szczęścia nie potrzeba… I tysiące zdjęć, które przez cały rok przypominają nam o wakacjach. Tym razem, oprócz zdjęć rodzinnych, Radek zrobił mi też takie, jak tutaj prezentuje. Powiedzcie, jest coraz lepszy w fotografowaniu, prawda?

Kiedy pokazałam się w tej sukience (Link tutaj) na Instagramie, wysłałyście więcej wiadomości, niż kiedykolwiek! Ja choć czerwonego nie lubię… dla tej sukienki zrobiłam wyjątek. Wpadła mi w oko już na pokazie jesiennej kolekcji Orsay, ale dopiero jak przymierzyłam… pokochałam 🙂 Dlatego choć jest jesienna, zabrałam ją ze sobą nad morze! Wiecie, ja na modzie znam się średnio, dlatego zdecydowanie lubię wybierać sukienki – tutaj nie da się niczego zepsuć, źle dobrać bluzkę do spódniczki. Sukienkę się zakłada i od razu “się wygląda” 🙂 Taka rada cioci Kinki 🙂