Grudzień minął mi bardzo szybko. Był pełen emocji, wrażeń, strachu i nadziei. Czekałam na niego od czerwca, odliczałam dni, kiedy w końcu nadejdzie 30 listopada – wtedy miałam przejść kolejny etap leczenia. A dziś proszę, zaczynamy już drugi tydzień stycznia. W obiektywie grudzień, mimo pobytu w szpitalu, minął kolorowo.
Szpitalne jedzenie, którym się z Wami dzieliłam, nie było takie straszne. W sumie na Instagramie publikowałam Wam same “smaczki”. Zupy były bardzo dobre, drugie dania też. Natomiast śniadania i kolacje pozostawiały wiele, oj bardzo wiele do życzenia. Pierwszego dnia dostaliśmy chleb i dwie kiełbaski – mąż dowiózł mi sałatkę. I powiedzmy, że był wartościowy posiłek. Kolejne dni nie były już tak różowe, ponieważ nie mogliśmy przyjmować gości. I tak oto dopływ dodatkowej żywności się skończył. Kiedy dostałam na kolację kaszankę z cebulą, zjadłam tylko chleb. Przeżyłam. Dwa kilogramy na minusie, ale jestem.
Spokojnie, w czasie świąt wszystko nadrobiłam. Starałam się. Bardzo się starałam.
Po wyjściu ze szpitala czekał mnie tydzień regeneracji, odwiedzin przyjaciół i błogiego lenistwa. Żeby lepiej mi się odpoczywało, dostałam fantastyczną książkę Agnieszki Maciąg i cudowne, cieplutkie skarpetki. Zrobiłam też wianek adwentowy. Później się rozchorowałam.
Czym byłby grudzień bez pieczenia kolorowych ciasteczek? Upiekliśmy ich z młodym naprawdę dużo. Najwięcej frajdy Kacper miał z dekorowaniem, zwłaszcza reniferków.
Jako że w kuchni oszczędnej pani domu nic nie może się zmarnować, z pozostałych z ciastek białek upiekliśmy bezy. Gdyby komuś spadł poziom cukru w trakcie świąt, lekarstwo jest pod ręką. Tfu! Przecież te bezy nawet świąt nie doczekały!
Pozostały przedświąteczny czas upłynął nam pod znakiem remontu. Skończyliśmy w piątek, 23 grudnia o 21.00. To były święta! A jakie czyste 🙂 Właśnie się zorientowałam, że nie pokazałam Wam jeszcze zdjęć po remoncie. Nadrobię.
Bym zapomniała! Dwa dni przed świętami odwiedziła nas przyjaciółka i przyniosła takie prezenty, jakie najbardziej lubimy – własnoręczne. Śliczne pudełko z ciasteczkami i coca-colę reniferka. Ciocia Marta – przez te Twoje ciastka moje już nie są najpyszniejsze dla mojego syna 🙂
A święta? Minęły spokojnie, radośnie i rodzinnie. Razem. Spokojnie. Bez pośpiechu.
Miłym akcentem był prezent od Le Petit Marseillais, dzięki któremu moja skóra wróciła do dawnej, dobrej formy.
Pod koniec grudnia zafundowaliśmy młodemu prezent z serii niematerialnych. Taki, który dzieci cieszy najbardziej. Naładowany emocjami i wrażeniami. Zabraliśmy go do salonu Mercedesa. Dziadek w interesach, a wnuczek na wycieczkę. Największe wrażenie zrobił na nim oszklony warsztat, gdzie mógł podglądać serwis samochodów.
A ja? W końcu zaczęłam realizować gwiazdkowy prezent – szkolenie dla blogerów. Wszystko po to, żeby lepiej pisać, lepiej zarządzać i być lepszym blogerem. Dla siebie. Dla Was.
Jeśli chcecie być na bieżąco z tym, co się u nas dzieje, śledźcie nas na Instagramie – @kinka_blog. Tu jesteśmy 🙂
Udanej niedzieli!