Od zawsze podobał mi się zwrot “Wyglądasz jak milion dolarów”. Latami wyobrażałam sobie scenę jak z filmu – oto ja, ubrana w długą, jasną suknię, schodzę po dużych, przeszkolonych schodach, delikatnie trzymając się poręczy. Dostojnie, krok po kroku, płynę w wysokich, perłowych szpilkach. A na dole stoi ON. Z każdym moim krokiem bardziej zachwycony, z coraz szybciej bijącym sercem. I kiedy się spotkamy, on całuję mnie w rękę i wypowiada magiczne “Wyglądasz jak milion dolarów”. Nigdy nie przypuszczałam, że za kilka lat sen się spełni, a ja zrozumiem, że droga suknia to o wiele za mało. Bo najdroższa suknia w mojej szafie ma 14 lat.
Pamiętam doskonale dzień, kiedy znów jechaliśmy po moją sukienkę na studniówkę. Piszę ‘ZNÓW’ bo zjeździliśmy kilkanaście sklepów. I tak kolejna niedziela, kolejne poszukiwania. (Bo było to jeszcze w czasach niedziel handlowych?) Był grudzień, a ja zapomniałam tego dnia rękawiczek. Zrezygnowana wyszłam z kolejnego sklepu i tuptając w miejscu, żeby się rozruszać, chuchałam w dłonie i prosiłam rodziców, żeby pojechać już do domu. Byłam zmęczona, zmarznięta i zła, że nic nie znalazłam. Mama nalegała, żeby wejść jeszcze do kilku sklepów, na co absolutnie nie chciałam się zgodzić. Drogą kompromisu tato zarządził, żeby wejść do najbliższego, jednego sklepu. Jeśli nic bym nie znalazła, kończymy. Najbliższym sklepem okazał się salon sukien ślubnych i okazjonalnych. Miła Pani ekspedientka zmierzyła mnie wzrokiem i powiedziała ‘mam coś dla Ciebie’. Jasne, pomyślałam, nawet się nie spytała, na jaką okazję. Po chwili przestało to mieć znaczenie, bo zobaczyłam się w lustrze. Sukienka idealna w każdym calu. Długa, waniliowa, składająca się z kilku warstw, które płynęły z każdym kolejnym krokiem. Idealne było wszystko, prócz ceny. Kosztowała bagatela 650 zł. Nie przedłużając – tata mi ją kupił. Całą drogę powrotną gładziłam pokrowiec, jakbym sama nie dowierzała, że to cudo jest moje.
Przyszedł dzień studniówki. I wszystko było takie, jak miało. Długa, jasna suknia, fryzura, makijaż i ten wzrok, który mówił “Wyglądasz jak milion dolarów”. I ja czułam się wyjątkowo, ale jakoś nieswojo. Bo byłam nieśmiałą, trochę niepewną nastolatką, która być może wyglądała jak milion dolarów, ale kompletnie tak się nie czuła. Bo wyglądać jak milion dolarów, a czuć się jak milion dolarów to różnica. I świetnie, jeśli obie te opcje idą że sobą w parze. Ale nie zawsze tak jest.
Dziś wiem, że to, jak się czujemy same że sobą, w swojej skórze, rzutuje na to, jak wyglądamy. Na pewno znasz osoby, które obojętnie co i za ile założą, zawsze dobrze wyglądają, prawda? Bo one świetnie czują się same ze sobą i to widać! Jeśli jesteśmy z siebie niezadowolone, nie lubimy siebie, to żadna, nawet najlepsza, suknia, nie da rady sprawić, że będziemy czuły się inaczej. Sukienki są po to, żeby podkreślić to, co w nas najlepsze, wydobyć piękno. Dlatego dobrze wybrać taką, która jest w stu procentach zgodna z nami, naszym charakterem. W którą się ubierzemy, a nie przebierzemy. Taka, która sprawi, że będziesz się nie tylko czuła jak milion dolarów, ale i tak wyglądała. Ja dziś wrzucam na siebie sukienkę za stówkę i czuję się rewelacyjnie, bo lubię siebie, lubię swoje życie, lubię tego faceta, który codziennie podnosi mi ciśnienie i zawsze patrzy na mnie, jak na milion dolarów ? Szczęście widać, a fajna sukienka tylko je podkreśla! Zajrzyjcie koniecznie do fabryki sukienek czyli Mosquito, które nie dość, że są piękne, to jeszcze w genialnej cenie – moja mała czarna, ma już kilka lat, a wciąż uwielbiam ją nosić i zawsze pięknie się prezentuje. Bo nie trzeba wydawać milionów, żeby świetnie wyglądać, prawda?
PS. A to moi faworyci z kolekcji sylwestrowej 🙂
Sukienka z głębokim dekoltem, czerwona
*Wpis powstał przy współpracy z marką mosquito.