Mój największy sekret jedzeniowy. Sama nie wierzę, że się do tego przyznaję!

Uwielbiam oglądać programy kulinarne. Wszystkie. Teraz, kiedy zostałam drugi raz mamą, mam w końcu czas na telewizję – usypiam Polę i kątem oka oglądam to i tamto. Z racji, że jestem posiadaczem tylko telewizji naziemnej, wyboru dużego nie mam. I chwała Bogu, bo gdybym miała te wszystkie kuchenne i ślubne programy, to musiałabym zamówić catering dietetyczny – nie miałabym kiedy gotować, bo jak tu odejść od TV 🙂 Oglądam Masterchefa, powtórki Hell’s Kitchen i Top Chefa, Kuchenne Rewolucje, Doradcę Smaku i jakieś cuda na TTV. Nieraz jestem przerażona i przyznaję się, patrzę przez palce, kiedy jedzą dziwne rzeczy. Zawsze zastanawiałam się, jak można zjeść pająka, tarantulę czy jeszcze gorsze paskudztwo. A potem dotarło do mnie, że my jemy przecież podroby – wątróbki, żołądki, flaki, nerki. No właśnie.

Ile ludzi, tyle gustów kulinarnych. Kiedy przygotowuję przyjęcie, zawsze pamiętam, kto czego nie lubi i nie je. My z mężem tak się dobraliśmy, że oboje nie lubimy groszku z puszki. I natki pietruszki w żywej postaci – w koktajlu już jakoś ujdzie. Są też osoby, które lubią dziwne połączenia kulinarne. Pewnie nieraz słyszałaś o kobietach w ciąży, które łączą musztardę z czekoladą czy ogórki kiszone z dżemem. Mój kolega je wszystko z keczupem, inny jajecznice z musztardą, koleżanka lubi kanapki ze śledziami i suszonymi pomidorami, inna nie zje zupy bez maggi, mój syn jak był malutki jadł wszystko ze śmietaną – nawet kiełbaskę, frytki czy tosty.

Wujek mojego męża nie je niczego, co jest pieczone na… białkach. Pamiętam, jak zrobiłam kiedyś roladę szpinakową, która bardzo mu posmakowała. Do czasu, aż zapytał, jak ją zrobiłam. Podstawą biszkoptu były ubite na sztywno białka. Więcej nie zjadł, bo nie potrafił.

Fanaberie jedzeniowe są dość zabawne. Bo totalnie nie potwierdzone logiką. Jak na przykład moja fanaberia jajeczna. Nie wierzę, że Wam o tym opowiadam. Ale niech będzie, z okazji urodzin obnażę się trochę. W końcu każdy jest tylko człowiekiem i jakiś feler musi mieć 🙂

Kiedy robię jajecznicę, to ho ho ho nie tak prosto. To cała filozofia! Mój mąż się nawet jej nauczył i teraz robi dla wszystkim według moich wytycznych 🙂 No to uwaga! Najpierw wbijam jajko do kubeczka, wyjmuje te białe zarodki, jeśli są obok żółtka. Takie farfocle, nie zawsze są, ale często. Później wlewam jajko do miski i roztrzepuje – tak, żeby jajecznica była żółta, bez widocznych białych elementów. Dobrze sprawdza się tutaj blender albo mikser. Radek śmieje się, że moja jajecznica smakuje jak rozwalony biszkopt. Zazdrości, co nie? 🙂 Innej nie zjem. Nie jem też jajek na twardo, bo wiem, że mogę trafić na ten zarodek! Za to… jem jajka w sałatkach. Takie już pokrojone w drobną kostkę. A w hotelach omlety przygotowywane na świeżo z dodatkami 🙂 Nie pytaj mnie o logikę tego działania – tak mam od dziecka i pewnie już mi tak zostanie 🙂

No każdy ma jakąś swoją fanaberię, prawda?

Zdjęcie: Basia z FormatB
Fartuszek: Orsay 🙂