Pewnie nie raz słyszeliście, jak ktoś Wam mówi: Bądź dobrym człowiekiem, bo dobro zawsze wraca. I ja też to wiele razy słyszałam. I nie piszę tego w kontekście, że byłam dobrym człowiekiem i wyzdrowiałam. Pisze to do Was, moi Drodzy. Tak do Was.
Ostatnie dni były dla mnie prawdziwą jazdą bez trzymanki. Czekała mnie długa rozłąka z rodziną, z małym dzieckiem, a z drugiej strony – czekała mnie walka o życie. Walka, w której tylko uczestniczyłam – wyniki nie były zależne ode mnie. Bałam się okropnie! I choć tego nie pokazywałam, serce stukało mi jak oszalałe kiedy przechodziłam próg szpitala. Bałam się, zwyczajnie bałam się. Nie leczenia, nie połknięcia kapsułki, ale wyników. Na które nie miałam żadnego wpływu. W niedzielę byłyśmy na Mszy Św. w szpitalnej kaplicy, a kiedy leżałam na scyntygrafii, zmówiłam chyba cały różaniec. Każdy szuka w tych chwilach swojego ukojenia, punktu zaczepiania, czegoś, co pomaga mu osiągnąć spokój. Mi pomaga w takich chwilach modlitwa.
Od czasu, kiedy napisałam Wam pierwszy raz o mojej chorobie, codziennie dostaję od Was wiadomości, w których dzielicie się ze mną swoimi historiami. Historiami swoich najbliższych. A ja od stycznia starałam się Was podtrzymać na duchu. I przekazać mój optymistyczny pogląd na walkę z chorobę, z którą też walczyłam. Doradzić, powiedzieć jak to wygląda od drugiej strony, czego spodziewać się w szpitalu albo chociaż nakrzyczeć, żeby nie czytać bzdur na forach internetowych. Naprawdę starałam się i nadal staram pokazać Wam, że mimo przeciwności losu można żyć normalnie. Że z tym, co życie pcha nam pod nogi trzeba walczyć. Staram się dać Wam dużo energii i rozśmieszyć Was trochę, bo wiem że macie mnóstwo swoich problemów na co dzień. Nie wiem czy mi się to udaje, ale staram się…
I kiedy napisałam Wam, że jestem w szpitalu, stała się rzecz niesamowita. Zaczęłam dostawać od Was maile i wiadomości prywatne na fb, smsy i telefony z życzeniami zdrowia. Pytaliście jak się czuję, staraliście się podtrzymać mnie na duchu, jak byście wyczuwali, że naprawdę się denerwuję. Wysyłaliście serduszka, pytaliście jak synek znosi rozłąkę, jak radzę sobie z tęsknotą i zapewnialiście, że trzymacie kciuki. I wiecie co w tym wszystkim jest najwspanialsze? Nie ilość tych wiadomości, która zupełnie mnie zaskoczyła, ale Wasza troska. To, że chcieliście poświęcić czas dla kogoś obcego, dla jakiejś tam dziewczyny z Internetu. Że chcieliście, żeby ktoś poczuł się dzięki Wam lepiej. I ja się tak poczułam. A kiedy powiedziałam Wam, że wygrałam, że się udało… wtedy znów mnie zaskoczyliście Waszą energią, Waszą radością i tysiącem cudownych słów, na widok których szklą mi się oczy.
Chcę Wam powiedzieć tutaj – Dziękuję. Ale nie tylko. Chcę Wam powiedzieć, że dobro wraca. Bo skoro tak ciepło myślicie o kimś, kogo dopiero poznajecie, skoro poświęcacie swój czas, żeby zatrzymać się i powiedzieć komuś: Trzymam za Ciebie kciuki! Tak się cieszę, że Ci się udało! – jesteście dobrymi ludźmi. Bo dla Was to niewiele, a dla kogoś – to siła do walki. Dla mnie – to siła do walki. Wiecie, dlaczego czas poświęcony drugiemu człowiekowi jest najcenniejszym prezentem? Bo dajecie coś, co nigdy do Was nie wróci, coś czego nikt Wam nie odda.
Jesteście moim największym sukcesem blogowania.
Dziękuję.
Pamiętajcie, dobro wraca.
fot. Paulina Młynarska