Byłam tam wczoraj kolejny raz. W miejscu, gdzie czas biegnie całkiem inaczej. Tutaj, jak nigdzie indziej liczy się być. Mieć zdaje się nie mieć żadnego znaczenia. Chyba, że mieć oznacza kolejne godziny z rodziną, dodatkowe minuty w ramionach męża, sekundy przeznaczone na wymianę uśmiechów i chwile beztroski. Beztroski, która tutaj jest na wagę złota. Masz przeczucie, że jak przekraczasz te mury, to zostajesz obdarta ze wszystkiego co masz. Nawet z powietrza. Bo czujesz jak nigdzie indziej, że każdy oddech jest łapany z ogromną chciwością. Czujesz, że słowo “żyj” nabiera tutaj pełnego, zupełnie innego znaczenia. Tutaj to durne powiedzenie: “Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni” przestaje mieć znaczenie. Tutaj, na onkologii.
Rok temu przeszłam drugie leczenie jodem radioaktywnym. Wczoraj miałam wizytę kontrolną. I choć wyniki nie są jeszcze tak idealne, jak bym sobie marzyła, nie narzekam. Nie mam prawa. Wyniki są stabilne. Są na tyle dobre, że mogę normalnie żyć. I choć ostatnie dwa lata nauczyły mnie wiele, wczorajsza wizyta znów przypomniała mi, co tak naprawdę się w życiu liczy. Przypomniała mi, że jestem wielką szczęściarą. Bo idę na onkologię z mężem, bo jak wrócę to czekają na mnie dziecko, rodzice i teściowie. Matko! Przecież ja idę na wizytę tylko i zaraz wracam do domu, czy to nie wspaniałe? Że jak napiszę przyjaciółkom, że jestem już po, zaproponują wspólny wypad na kawę, żeby się odstresować. Że za dwa tygodnie wyprawię przyjęcie z okazji naszej rocznicy ślubu i z pełną świadomością będę mogła powiedzieć, że mój mąż zawsze był ważniejszy od pracy. Że za trzy tygodnie wyprawię urodziny męża i przyjdzie 30 osób, będzie rodzina i przyjaciele. I będę dwa dni krzątała się po kuchni, piekła wyśmienite ciasta, dekorowała sałatki i przyrządzała mięsa. A oni wszyscy przyjdą, bo zechcą ten dzień świętować z nami. Bo nam będzie zależało, żeby być z nimi, a im, żeby być z nami.
Zawsze wychodzę z onkologii roztrzęsiona i potrzebują chwili, żeby się otrząsnąć. I pokochać życie na nowo. Żyjemy w czasach, kiedy każdy gdzieś biegnie. Nikt nie zatrzymuje się, każdy się spieszy. Nauczyliśmy się, że wszystko musi być na “już“. Jak zupka chińska. Nie potrafimy czekać. I przez to zapominamy, że nie cel jest najważniejszy, ale podróż. Bo zamiast robić wszystko na hurra, co z reguły wiąże się z szybką rezygnacją, lepiej jest…
Mały krokami, do celu, małymi krokami…
Wiesz ile moich marzeń poszło w kąt, bo nie potrafiłam ich zrealizować? Przychodził styczeń, a ja jak co roku tworzyłam długą listę postanowień. To miał być kolejny przełomowy rok. To miało być wyjątkowe 12 miesięcy, w których zrobię wszystko o czym zawsze marzyłam. Przychodził pierwszy stycznia. Siadałam do biurka i… nie wiedziałam, od czego zacząć. Przez kolejne dni, czasem tygodnie próbowałam coś robić. Ale efektów nie było. A ja się zniechęcałam. Bo ile można pracować bez efektów? Chciałam mieć wszystko na już. To samo było, kiedy zaczęłam blogować. Po pół roku bloga czytało miesięcznie 300 osób. Pisałam, dwoiłam się i troiłam, a wszystko jakby stało w miejscu… Tym razem jednak się nie poddałam. Wiedziałam, że jest to projekt moich marzeń i potrzeba na niego czasu. Tak też konsekwentnie od dwóch lat działam i… wcale nie cel X Czytelników stał się ważny. Po drodze do mojego celu wydarzyło się mnóstwo tak fantastycznych rzeczy, że moment, w którym osiągnęłam swój cel przeszedł niezauważalny. Na wszystko potrzeba czasu. Idź do przodu. Nawet wolno, ale konsekwentnie wykonuj swoją pracę. Z sercem, zaangażowaniem. I daj sobie czas. Wszystko co dobre, potrzebuje czasu. Pamiętaj tylko o jednym…
Odrzuć perfekcjonizm!
I mówię Ci to ja – na studiach wszystko oddane na czas, w indeksie same piątki, a potem w pracy zawsze pół godziny wcześniej i oczywiście to, czego nie zrobiłam, zabierałam do domu. Bo wszystko musi być idealne, dopięte na ostatni guzik. Potem urodziłam dziecko. Po dwóch latach postanowiłam wrócić do pracy. Wybrałam własną firmę. Będę przecież pracowała na miejscu, ogarnę dom, przypilnuję dziecko. Wszystko to zrobię. Dam radę łączyć macierzyństwo z karierą i prowadzeniem domu. Zawsze dawałam radę doskonale wywiązywać się ze swoich obowiązków, nie ważne ile ich było – ja perfekcyjnie wszystko ogarniałam. Także wtedy. Chciałam być mamą na 100 procent, pracownikiem i do tego idealnie prowadzić dom. Czy mi się udawało? Oczywiście. Ale jakim kosztem… Byłam totalnie wykończona. Choć plan był wykonany, ja nie byłam szczęśliwa. Musiałam się nauczyć odpuszczać. I Ty też powinnaś. Wiesz dlaczego?
Bo niczego w życiu nie musisz
Życie jest dość zabawne. Jeszcze kilka dni wcześniej wkurzałam się, że syn porozrzucał zabawki i będę musiała je posprzątać, a za chwilę… cieszyłam się, że mogę to zrobić. I wcale nie oszalałam. Pewne rzeczy traktujemy jak oczywistą oczywistość i nie robią na nas żadnego znaczenia. Czasem wywołują frustrację, zdecydowanie rzadziej zachwyt. Kiedy byłam po operacji, byłam przez kilka dni zależna od bliskich. Wszystko bolało, miałam problem nawet z wysuszeniem włosów. Był czerwiec, a ja poszłam do ogrodu po czosnek. Chciałam go wyrwać z ziemi. Tak strasznie zabolała mnie szyja od tego wysiłku, że się popłakałam na grządkach. Marzyłam o tym, żeby jak najszybciej wrócić do pełni zdrowia. Żeby móc sobie ten głupi czosnek wyrwać samodzielnie, odkręcić słoik z ogórkami i powiesić firanki. Ty nic nie musisz. Tak jak i ja. Ewentualnie możesz. Możesz pozbierać po dziecku zabawki, możesz ugotować rodzinie obiad, możesz zamówić pizzę, możesz zaprosić gości. Możesz posprzątać. Albo jutro. Świat się od tego nie zawali. Moment, w którym doceni się fakt, że samemu można zrobić sobie kawę, jest momentem przełomowym. Bo powiedz tak szczerze – kiedy ostatni raz ucieszyłaś się z faktu, że rano budzisz się przy ukochanym facecie? Wiesz, czemu Ci to umyka?
Bo zapominasz być wdzięczna
Za to, że masz wszystko. Zobacz wokół. Naucz się cieszyć tym, co masz. Cieszyć się z tego, zwyczajnie. Docenić to. Dążyć do rzeczy większych, ale doceniać to co się ma. Nie wpadajcie w spiralę “chcę więcej, więcej”. Zastanówcie się, czy to co macie daje Wam szczęście. Ale za co niby masz być wdzięczna, skoro…
Życie jest wyjątkowo niesprawiedliwe
Bo musisz chodzić do pracy, której nie lubisz. Masz szefa idiotę. I znajomych, którzy Cię wkurzają. Bo musisz więcej pracować niż inni. Bo nie masz nikogo do pomocy. Tak, możesz myśleć, że życie nie jest sprawiedliwe. I Tobie jest zawsze najgorzej. Ale… Ja Ci powiem, co jest niesprawiedliwe. Niesprawiedliwe jest wtedy, kiedy mama szóstki dzieci trafia na onkologię i przechodzi chemię. Kiedy siedzisz w oknie i widzisz ich na spacerze, normalną rodzinę: Mama, tata i dzieci. Serce stuka jak oszalałe kiedy widzisz, jak stęsknione dzieci tulą się do mamusi i pytają, kiedy wróci do domu. To jest cholernie niesprawiedliwe. Dalej myślisz, że niesprawiedliwe jest to, że sąsiad więcej zarabia? Że ktoś ma lepszy samochód? A może to, że po znajomości dostał pracę? Wiesz jakie to ma znaczenie? Żadne. Jesteś zdrowa, możesz o wszystko zawalczyć. Czy to jest proste? Absolutnie nie! Ale dużo łatwiej jest tkwić w tym co znane, narzekać na cały świat i zazdrościć innym, niż wychylić się krok dalej. Ciężko w życiu do czegoś dojść, jeśli wyznaje się zasadę….
Jest do dupy, ale stabilnie
Nawet nie wiesz, jak dobrze znam ten stan. Prowadziłam firmę przez dwa lata. Pisałam teksty na zlecenia. Np. robiłam opisy dywanów do sklepów. Praca w porządku, dawała stałe wynagrodzenie, o nic się nie martwiłam. Poza tym, że strasznie mnie męczyła. Radek cały czas mi powtarzał, że mam to zostawić i zająć się czymś innym. Ciężko było z tego zrezygnować, bo jednak poczucie stabilizacji i stała wypłata tworzyły przywiązanie do tego, co robiłam. Pewnie gdyby nie choroba, wciąż bym to robiła. Bo nie miałam odwagi tego zostawić i spróbować czegoś nowego. Bałam się, że to zwyczajnie nie wyjdzie. To zabawne, ale kiedy człowiek zrozumie, że nie ma już nic do stracenia, wszystko przychodzi mu z wyjątkową łatwością i lekkością. Po prostu idzie się do przodu. Tak, pracować trzeba. Żeby żyć fajnie, jeździć na wakacje, a nawet móc pozwolić sobie na prywatne wizyty u lekarza, kiedy przyjdzie taka potrzeba. Ale jeśli obecna praca Ci nie odpowiada – szukaj w międzyczasie innej, rób kurs językowy, zapisz się na szkolenie. To samo z otoczeniem. Zawsze bałam się kogoś urazić. A miałam w swoim otoczeniu osoby, które podcinały mi skrzydła. Dziś trzymam je na dystans. I Tobie też radzę. Nie myśl co powiedzą o tym inni. Nikt nie był w twoich butach, nie zrobił w nich nawet kroku. Żyj po swojemu. Słyszałaś taką teorię, że jesteśmy wypadkową pięciu osób, które są blisko nas? Odsuń się od tych, przez których źle się czujesz, które Cię krzywdzą lub zwyczajnie denerwują. No tak… gdyby tylko było więcej czasu. Nie pocieszę Cię, każdy ma go tyle samo. TYLE SAMO. I musisz się w tym zmieścić. Zastanów się tylko, co Cię blokuje – mnie strach przed porażką. Ale już nie dzisiaj…
Wybieram życie
Praca to tylko praca. Urywek życia. I o tym pamiętaj. Życie to Twoja rodzina, to mąż, rodzice, dzieci. To przyjaciele. Osoby, z którymi spędzasz czas, dzielisz smutki i radości. Jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, znajdź ten balans pomiędzy pracą a życiem. Bo kiedy życiem staje się praca… Nie, to nie jest dobre. To jest złe. Umiesz sobie odpuścić? Żyjemy w czasach, kiedy powiedzenie komuś, że odpoczywałeś pół dnia, byłeś w kinie, czytałeś książkę i błogo bawiłeś się z dziećmi jest wręcz niedopuszczalne. Odpoczywasz? Jesteś leniem. Bardzo podoba mi się cytat Oli Budzyńskiej, czyli Pani Swojego Czasu: „W dzisiejszych czasach bycie zajętą jest w cenie, choć niekiedy to, czym się zajmujesz, nie ma większego znaczenia. Jeśli nie chcesz się z kimś spotkać, najlepiej jest powiedzieć: „Nie mogę, jestem bardzo zajęta”, bo brzmi jak dobre uzasadnienie. Nie wypada przecież przyznać: „Niczego nie robię. Odpoczywam, bo miałam to w planie”. Pamiętaj, nie liczy się to ile pracujesz, ale jak pracujesz. Nie potrafisz się zmobilizować do zmian? Zdradzę Ci…
Sekret motywacji mojego męża
Mojego Radka motywują rachunki do zapłacenia, lista marzeń do spełnienia i świadomość tego jak jest, a jak może być. To wszystko. I ja też się tego trzymam. Zawsze też we wszystkim co robimy, MY JAKO RODZINA, jesteśmy na pierwszym miejscu. Staramy się spędzać razem jak najwięcej czasu. Bo wiemy, że pewne rzeczy nie wrócą, pewne problemy odejdą w zapomnienie, a my zawsze będziemy razem. I nie ma czegoś takiego, że praca ustala nam priorytety. Praca to praca. A życie to życie. Nigdy nie sądziłam, że wystarczy być zdrowym, mieć pomysł i.. można działać. Tylko tyle. Nic więcej.
Po wyjściu ze szpitala naszła mnie jedna refleksja – nie mam prawa narzekać na swoje życie! Ty też nie. Kurcze! Mam dom, zdrowe dziecko, fantastycznego męża i dobrych ludzi wokół siebie. Mam pracę, którą kocham, dobre wyniki badań, dwie ręce i głowę nie od parady. Hallo! Jeśli coś chcę, muszę zakasać rękawy i o to zawalczyć. Nie narzekać i nie użalać się nad sobą, bo to nic nie daje. Nikt niczego w życiu nie dostał za darmo… A może dostał? A może to właśnie Ty jesteś tym szczęśliwcem, który dostał zdrowie. Zdrowie, czyli coś, co gwarantuje Ci zawalczenie o wszystko, o czym marzysz. Tylko czy odważysz się po to sięgnąć?
Wiesz co, ja nie jestem bohaterką. Ja w czas zorientowałam się, o co w życiu chodzi. I w momencie, kiedy zaczęłam żyć przez duże Ż, mam swój najlepszy czas. Nie czekam aż zdarzy się cud, nie patrzę jak życie przelatuje mi przez palce, nie siedzę do nocy w pracy i nie czuję, jak oddalam się od rodziny. Uśmiecham się do życia i czerpię, ile się da. Ostatnio ktoś mnie zapytał, skąd mam tyle energii i tak pozytywne nastawienie do życia. I powiedziałam to, co zawsze: “Człowiek ma dwa życia. Najpierw jedno, a potem drugie. Jak zorientuje się, że to ostatnie”. I tak trzeba żyć. Pamiętaj, nigdy nic nie jest czarne albo białe. A pomiędzy jest tysiące kolorów i odcieni, dzięki którym możesz fajnie żyć. Żyć, nie wegetować.
I KONIECZNIE zapisz się na mój newsletter!