Mam 31 lat. Mam fantastycznego męża, który jest moim wsparciem i siłą. Mam cudownego synka, przedszkolaka. Taka moja iskierka, promyczek słońca. Po latach mieszkania w mieście wróciłam na wieś, gdzie budujemy swoje życie. Mamy domek, ogródek i fajnych ludzi wokół. Robimy w życiu to, co sprawia nam radość. Po pracy gramy w gry planszowe, bawimy się z dzieckiem lego, chodzimy do kina. Ponad dwa lata temu najpierw straciłam upragnioną ciążę, a potem zmierzyłam się z nowotworem złośliwym. Nie, my zmierzyliśmy. Bo to, co działo się podczas tych strasznych dni, morza wylanych łez, pytań i ogromnego strachu odczuła cała nasza rodzina. Jestem szczęśliwa. Uśmiecham się.I nie odbieraj mi tej radości życia.
Zawsze uważałam, że zdecydowanie trudniej się cieszyć, niż smucić i wylewać żale. W końcu z czego tutaj się cieszyć. I choć wiele osób wręcz udowadniało mi, że to taka nasza polska mentalność, ja zawsze uważałam, że to zależy do charakteru. Dobra, mentalność i środowisko w jakim się obracamy mają pewnie też na to wpływ – mówi się, że jesteśmy wypadkową pięciu osób, z którymi najczęściej przebywamy. Narzekanie, jakie słyszę wokół doprowadza mnie do szału. Po pierwsze zastanawiam się, czy ludzie robią to celowo, czy może faktycznie mają tak strasznie smutne życia, że zwyczajnie nie widzą w nich powodów do radości. Jestem zmęczony, bo praca. Jestem zmęczony, bo dziecko. Jestem nieszczęśliwy, bo mam za mało. Jestem smutny, bo wakacje w Polsce, a nie zagranicą. I o ile od tego potrafię się odsunąć, starać się, nie brać tego do siebie, bo można się szczerze zdołować, o tyle jest coś, czego nie rozumiem, co mnie boli, co sprawia, że mam ochotę zatkać uszy. Ale od początku.
Masz raka, czemu się uśmiechasz?
Mój blog jest miejscem pozytywnym, radosnym, pełnym dobrych emocji. Piszę o trudnych rzeczach, ale zawsze staram się przemycić dobrą energię, zostawić lekcję, która sprawi, że mimo trudnych chwil, ktoś z Was się uśmiechnie, odetchnie, poczuje się lepiej. Jestem po operacji wycięcia tarczycy, przeszłam dwa leczenia jodem radioaktywnym, nie mogę mieć póki co drugiego dziecka, nie zarabiam milionów… a jestem szczęśliwa. Zwyczajnie jestem zadowolona z tego, co mam. Uśmiecham się. Chorobę traktuję jako element życia – każdy z czymś się w swoim życiu mierzy. Wiem, że nikt nie ma z górki. Staram się żyć najlepiej jak potrafię, realizować swoje marzenia, nie zamartwiać się, a brać od życia to, co mi daje. Ty możesz robić inaczej – możesz wylewać morze łez, możesz rozmyślać codziennie o tym, czy złe chwile nie wrócą, możesz uważać, że masz najgorzej na świecie. Możesz patrzeć na wszystko w ciemnych barwach. Masz do tego pełne prawo. Nie wolno Ci za to jednego – wmawiać drugiej osobie, że jej radosne podejście do życia jest złe. Że jest nieodpowiedzialna, że nie zna życia, że jest nienormalna, bo miała raka, a śmieje się, bawi i mówi, że życie jest piękne. Możesz dusić swoją radość życia i zabijać ją każdego dnia. Mojej proszę nie ruszaj.
Masz dziecko, czemu ładnie wyglądasz?
Kilka dni temu Ania Skura z bloga Whatannawears opublikowała piękne zdjęcie w szpitalnej sali, z balonikami różowymi, pięknym uczesaniu. Było idealne. Aż chciało się patrzeć na tę piękną kobietę z noworodkiem na piersi, niemal reklama porodu i wczesnego macierzyństwa. Zdjęcie było opatrzone opisem, że urodziła kilka dni wcześniej. Fala hejtu i złośliwości, jaka się na nią wylała była okropna! I choć Ania tłumaczyła, że tak nie wyglądała po porodzie, zdjęcie zostało zrobione kilka dni później, jak odzyskała siły i balony… za dwa dolary, które przyniosła jej koleżanka, bo widziała, jaka jest wykończona. Zdjęciem chciała zrobić jej przyjemność i dodać energii. Oberwała też za imię dziecka i… to, że urodziła w USA. Bo pewnie dla paszportu. I CO Z TEGO? Super, dziecko będzie miało w przyszłości wybór, dwa obywatelstwa. A poza tym, jakie to ma dla nas znaczenie? Nie lepiej zwyczajnie pogratulować? I wystarczy. To straszne, ale miejsca w Internecie, gdzie jest skupisko młodych mam, które mają wrażenie, że wraz z urodzeniem dziecka pozjadały wszystkie rozumy, są jednymi z najgorszych w sieci. NAJGORSZYCH. Nigdzie indziej nie spotkałam tyle jadu, złośliwości i hejtu. Młoda mama nie ma prawa wyglądać dobrze, iść do fryzjera, zrobić paznokcie, wypić ciepłą kawę i dobrze się ubrać. Nie może, bo po pierwsze TO NIE JEST PRAWDZIWE, po drugie ZANIEDBUJE DZIECKO, bo zamiast siedzieć z nim, idzie do fryzjera i po trzecie, ZABURZA PRAWDZIWY OBRAZ MACIERZYŃSTWA. Już nie mówię o porodzie CC i karmieniu butelką, bo to czysty egoizm i wygoda mamy. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem. Jeśli masz ochotę chodzić po porodzie w koczku, dresie i nieumalowanych paznokciach – to jest Twój wybór. Nie jesteś przez to lepszą mamą od tej, która chodzi do kosmetyczki, fryzjera i lubi wyjść na spacer w szpilkach. To nie definiuje macierzyństwa. Nie poprawiaj, nie doradzaj złośliwie, nie hejtuj. Nie patrz na jej macierzyństwo przez pryzmat swojego. Nie odbieraj jej radości, jaką ma z bycia mamą.
Masz się z czego cieszyć, ale po co to tak eksponować?
Są ludzie, którzy nie widzą w życiu radości. Chodzą ponurzy, obrażeni na cały świat i we wszystkim doszukują się ciemnych stron. Kiedy ktoś jest zbyt uśmiechnięty i radosny, od razu go stopują i próbują zbić z tropu. Powiedzieć coś, co sprawi, że z ich twarzy zniknie uśmiech. Lub chociaż zasieją ziarno niepokoju. Mi jest smutno, mi jest źle, to Ty też nie będziesz się cieszyć. Nie wiem, dlaczego dobre samopoczucie i dobre wieści mogą boleć, zamiast cieszyć i być traktowane jako motywator do zmian! Uważasz, że pesymiście bliżej to realisty? Moim zdaniem nie. Wiesz czemu? Bo kiedy dąży się wciąż do określonych celów, których zdobycie nie daje takiej satysfakcji, jakie się oczekiwało, człowiek nie potrafi cieszyć się z tego, co ma – idzie dalej w nadziei, że może kolejne wyzwanie przyniesie mu radość. Widzisz, optymista to nie chory psychicznie gość, który cieszy się z tego, że ptak narobił mu na głowę. Optymista to ktoś, kto godzi się z rzeczywistością i czerpie jak najwięcej z tego, co przynosi mu życie. Nie chcą i nawet nie próbują z nią walczyć, obrażać się na życie i ludzi, którym los bardziej sprzyja. Nie trzeba zmieniać świata, czasem wystarczy zmienić do niego podejście.
Radość życia, nie odbieraj mi jej
Ja naprawdę lubię swoje życie. Splot wydarzeń, jaki rozpoczął się w lutym 2016 roku sprawił, że paradoksalnie pokochałam życie jeszcze bardziej. Obrałam wtedy taki, a nie inny sposób na walkę z chorobą i zdecydowanie pomogło mi to przejść tę trudną drogę. Nie każdy to rozumiał, nawet dziś, po tak długim czasie nie każdy potrafi tę radość zrozumieć. Bo nie można się cieszyć i fajnie żyć. To smutne, że wiele osób nie mając odwagi na zmiany, wylewa swoje złości i żale na tych, którzy próbują iść do przodu. Na przekór wszystkiemu. To smutne, że ktoś mówi: “Dostałem nową pracę”, a w odpowiedzi, zamiast szczerych gratulacji słyszy: “Nie ciesz się. Pewnie Cię wywalą po okresie próbnym”.
Wczoraj byłam odebrać wyniki z tomografii komputerowej. Choć czekając na wizytę, przez ostatnie kilkanaście dni starałam się o tym nie myśleć, wczoraj od rana byłam kłębkiem nerwów. Zanim weszłam do gabinetu podjęłam pewne decyzje, które obiecałam sobie wdrożyć w życie, bez względu na wynik. 20 minut później przeszczęśliwa tuliłam się do męża – wyniki są dobre! Nikt na korytarzu mojej radości nie podzielał, zamiast tego słyszałam, że wbiłam się w kolejkę, za długo siedziałam i pewnie jestem znajomą lekarki. Dowiedziałam się też, że dobry wynik dzisiaj nie świadczy o tym, że wznowa kiedyś nie wróci. Serio? Trzeba o tym komuś mówić? To tak, jakby podejść do kogoś i powiedzieć mu, że fakt, że dzisiaj jest zdrowy nie oznacza, że za kilka tygodni nie zdiagnozują mu raka. Każdy w końcu musi się liczyć z tym, że może kiedyś zachorować. TO OKROPNE!
Nie chcesz się cieszyć życiem. Nie musisz tego robić. Ale nie odbieraj tej radości innym. Nie odbieraj jej mi.