Tak. To złota zasada, której trzymamy się nie od pandemii, ale od czasu, kiedy urodził się Kacper. Fakt, że ciąża była trudna, wysokiego ryzyka, dziecko urodziło się malutkie i jeszcze w okresie zimowym, czyli chorobowym – to z pewnością miało wpływ na to, że żadnych odwiedzin z katarem nie było. I nie ma do dziś. I tak, wiem – wiele osób uważa mnie za przewrażliwioną matkę, która chucha i dmucha na dziecko i w katarze upatruje się nie wiadomo jak silnej infekcji. Są jeszcze tacy, którzy za każdym razem uśmiechając się pod nosem próbują mi wmówić, że przecież dziecko musi chorować, żeby złapało odporność. Tak, dzieci chorują – ja moich pod kloszem też nie trzymam, ale nie narażam ich celowo na infekcje. Choć coraz mniej tych komentarzy, bo przez ostatnie 9 lat wszyscy się przyzwyczaili, że przeziębionym się do nas nie przychodzi 🙂
I żeby było jasne – my nigdy nie chodzimy w gości, kiedy któreś z nas jest przeziębione, zwłaszcza do osób, które mają małe dzieci. Nie wyobrażam sobie, żebym kichając poszła obejrzeć do koleżanki noworodka. Kompletnie mi się to w głowie nie mieści. I jeszcze później mieć na sumieniu chore dziecko. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Myślisz, że przesadzam? To chodź, opowiem Ci historię mojej koleżanki Ani.
“Karola, to było jak zły sen. Po prostu wszystko zadziało się ekspresowo. I teraz już wiem, że wszystko może w życiu poczekać, bo jak dzieci są zdrowe, to nie ma nic cenniejszego, naprawdę. Pamiętasz, że ja zawsze uważałam, że dzieci nic nie zmienią w moim życiu. Uśmiechałam się pod nosem, kiedy dziewczyny przestawały wychodzić na miasto, bo za zimno dla malucha. Do kawiarni nie, bo zarazki, bo ktoś kichnie. Uważałam, że wpadają w kompletną paranoję – bo przecież dziecko nie musi nas ograniczać, a poza tym, należy je hartować od małego. Jaka ja byłam głupia!
Ale od początku. To były siódme urodziny Tomka, Alicja miała niespełna pół roku. Wyprawialiśmy w domu urodziny. Zadzwoniła do mnie kuzynka, że nie przyjdzie, bo jej syn trochę źle się czuje, boli go coś brzuch i smarka trochę. I tak, ona nie chciała przyjść, żeby przypadkiem nie zarazić moich dzieci. A ja głupia strasznie się wkurzyłam! Powiedziałam jej, że obrażę się, jak nie przyjdą i że my się kataru nie boimy. Jeśli Filip czuje się na siłach, niech przyjdą. I Filip czuł się na siłach, szalał z innymi dziećmi.
A my szaleliśmy kolejnego dnia. Alicja złapała rotawirusa. A wychodząc ze szpitala, zapalenie płuc. To były najgorsze dwa tygodnie w moim życiu. I kiedy pomyślę, że to wszystko z mojej głupoty, że przez swoje widzimisię naraziłam moje małe dziecko – aż źle mi się robi… Nigdy więcej. Teraz pilnuję, jak ognia – jesteś chory, nie odwiedzamy się. Ani ja nie idę do Ciebie, ani Ty do mnie”.
My mamy takie samo podejście. Bo o infekcję nietrudno. I pomijając fakt, czy to maluszek, przedszkolak czy dziecko szkolne – nie ma sensu celowo narażać go na złapanie infekcji. Tak, wiem – w szkole też spotyka się z zarazkami. I na to wpływu nie mam. Ale w domu już mam.
I pewnie zapytacie, co jeśli mam mieć gości, a dowiaduję się, że któreś z nich jest chore? Tak, zgadza się – nie mam problemu z tym, żeby powiedzieć, że przełożymy spotkanie na inny termin, kiedy wszyscy będą zdrowi. Choć takie sytuacje mogę policzyć na palcach jednej ręki, bo nasi przyjaciele czy też rodzina zwyczajnie sami dzwonią przed spotkaniem i mówią, że nie przyjdą, bo dziecko jest chore lub sami się źle czują.
Ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze tak jest. Bo nie każdy rozumie, bo nie każdego dzieci łapią niemal wszystkie zarazki, jakie są w otoczeniu – a takie dzieci też znam i nie dziwię się, że rodzice chuchają na nie. I w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby nazywać ich panikarzami. Tak samo, jak znam dzieci, które chodzą do żłobka i nie chorują wcale. Tutaj naprawdę nie ma reguły.
Jest też argument, który zawsze sprawia, że mam ochotę zapytać: “A skąd wiesz?“. Wtedy, kiedy ktoś mi mówi, że “już nie zaraża”. Nie był u lekarza, nie wie do końca, co mu dolega, ale że kaszle już ponad tydzień i wziął coś z domowej apteczki, to znaczy, że już nie zaraża. Na domiar złego, takie odwiedziny są przeważnie w weekendy, święta lub dni wolne od pracy. Wtedy wszyscy mają czas, mogą się swobodnie spotkać – i czasem człowiek mimo wszystko ulega, bo jednak nie widział się z kimś kilka miesięcy, a teraz mają okazję się spotkać, tylko ten nieszczęsny katar. A może nic się nie stanie? Może nikt niczego nie złapie? Problem zaczyna się, kiedy jednak złapie… a przychodnie zamknięte. I dobrze wiemy, że choroby i pilna pomoc lekarska wtedy potrzebna jest najczęściej. Zwłaszcza jeśli mowa o dzieciach. Znam to, naprawdę znam to. I mam na to jeden sposób – bo jeśli chodzi o dzieci, to nie lubię czekać na wizytę kilka dni. Wtedy zamawiam “na już” wizytę online, łączę się z pediatrą i wiem, na czym stoję. Jeśli jest potrzeba, kolejnego dnia mogę podjechać do przychodni, ale przynajmniej jestem spokojniejsza. W HeyDoc taka usługa kosztuje tylko 59 zł. I można umówić się od ręki, a to szczególnie ważne, właśnie w te WOLNE dni. Nie zostajemy z problemem sami.
Pamiętam też, już tak na koniec, co powiedziała mi kiedyś pediatra: “To, że dziecko więcej choruje wcale nie znaczy, że będzie miało kiedyś lepszą odporność. Gdyby tak było, dziś wszyscy bylibyśmy uodpornieni na zwykłe przeziębienie”. Chodzimy na spacery, skaczemy po kałużach, wyjeżdżamy na wakacje, nie przegrzewamy dzieci, jemy lody i spotykamy się z innymi ludźmi – żyjemy zupełnie normalnie. Ale nigdy celowo nie narażam moich dzieci na złapanie infekcji w imię hartowania ich odporności.
*Partnerem wpisu jest portal HeyDoc, gdzie w kilka minut masz dostęp do lekarzy specjalistów, sprawdzisz swój stan zdrowia czy umówisz e-wizytę.
*Realizacja foto: dudy.com.pl
*Miejsce: Bistro Czarno na Białym