Ludzie, których nie lubię… ale im współczuję

Całe nasze życie składa się z wydarzeń, momentów czy chwil oraz z ludzi. Gdybym miała je rozłożyć na czynniki pierwsze i wypisać z każdego okresu najważniejsze rzeczy, jakie zapadły mi w pamięć, byłyby to chwile, które coś znaczyły i ludzie, którzy tam byli. Ludzie, którzy są zawsze i ich zachowanie, stosunek do nas, odciska na naszym życiu piętno. Często pcha też do rozwoju i pracy nad sobą. Nawet relacje, które chciałabyś, żeby po pierwsze się nigdy nie wydarzyły, a po drugie, żeby nigdy nie wyglądały tak, jak wyglądają teraz. Czasem trzeba dać komuś odejść, żeby rozwinąć się i poznać się lepiej.

Nie interesujesz mnie, ale chcę się z Tobą kolegować
Ostatnimi czasy dostaję od Was mnóstwo pytań o relacje. Nie o relacje w związku, ale o relacje z innymi ludźmi. Pytacie, jak radzę sobie w trudnych sytuacjach, jak radzę sobie z trudnymi osobami, czy w ogóle mam takie wokół siebie? Tak, jestem pogodna, radosna, zarażam uśmiechem i staram się otaczać ludźmi podobnymi do siebie. Dzięki temu jestem szczęśliwa, rozwijam się, chętnie spotykam się z przyjaciółmi i cieszę się tym, co robię. Czy zawsze tak było? Absolutnie nie. Chodźcie, opowiem Wam pewną historię. Historię, którą pewnie znacie też ze swojego podwórka.

– I co powiedziała, na Twój nowy projekt? – zapytał mąż, kiedy wróciłam z kawy z koleżanką.
– Nic – odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami.
– Jak to nic? – zapytał zaskoczony.
– Nic, bo nie powiedziałam jej.
– Dlaczego?
– Bo nie zdążyłam…
– No tak – uśmiechnął się mąż – w końcu gadała jak zawsze tylko o sobie. Kiedy Ty w końcu zrozumiesz, że jej nie interesuje nic więcej, niż czubek własnego nosa? Jest tylko ona, ona i ona. I założę się, że nawet nie zapytała, co u Ciebie – popatrzył na mnie i dodał – nie odpowiadaj. Zastanów się tylko, czy takie znajomości mają sens.

To był czas, kiedy moja asertywność była mała. Co ja piszę, asertywność to ja znałam tylko z książek i kursu, gdzie wykładowca mi powiedział, że nie muszę być dla wszystkich miła. Że mam zacząć myśleć o sobie, a nie tylko o tym, żeby komuś przykrości nie zrobić. Bo nie ma powodów, żeby być miłym i dobrym dla kogoś, kto nie jest taki dla nas. Musiało minąć wiele czasu, wiele musiało się wydarzyć, żebym zrozumiała, że nie wszyscy ludzie są dobrzy. I nie zależy im na mnie tak samo, jak mi na nich. Dzisiaj jestem o wiele mądrzejsza. Wiele znajomości zakończyłam, ale wciąż jest wiele osób, które lubię i cały czas mam nadzieję, że się zmienią. Bo czasem trudno zakończyć takie znajomości, ale też trudno spotykać się z osobami, które interesują się tylko sobą. Trudne to wszystko…

Tu już nawet nie chodzi o to, że ktoś ciągle mówi o sobie. Zdarzają się takie przypadki, które uwielbiają mówić o sobie i czasem jest to wręcz zabawne. Zabawne, kiedy mówisz im, że w kółko gadają o sobie, a oni wtedy rumienią się, mówią “Przepraszam, zagalopowałam się, tyle chciałam powiedzieć” i dają Ci dojść do słowa. I to jest ok.

Wiesz, wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że właśnie tak się zachowuje. Uważają, że w Waszej relacji wszystko jest w porządku. Lubią Cię, bo zawsze chętnie się z nimi spotykasz, wysłuchujesz, jesteś zawsze, kiedy Cię potrzebują. Nie widzą w tym nic złego. Bo z ich strony właśnie tak wygląda prawdziwa przyjaźń. Nad taką relacją trzeba pracować. Jeśli Ci zależy – rozmawiajcie.

Ale do czasu.

Ty masz problem? Nie, to ja mam problem…
Sytuacja jest smutna, kiedy kogoś zwyczajnie nie interesuje, co u Ciebie. Tak po prostu. Dzwoni do Ciebie i spotyka się z Tobą tylko dlatego, żeby opowiedzieć co u niego. I nie zapyta co u Ciebie, bo zwyczajnie go to nie interesuje. Nic a nic. A kiedy już dorwiesz się do głosu, wysłucha, po chwili przerwie i powie: “No jasne, ale spoko. Nie masz tak źle. Ja to mam gorzej. Posłuchaj!” I znów nawija o sobie.

Walczysz o dobre relacje? A może lepiej powalczyć o siebie?
Zawsze chciałam, żeby stosunki z innymi ludźmi układały się poprawnie. Nigdy nie potrafiłam powiedzieć komuś czegoś przykrego, przerwać mu w pół zdania i powiedzieć, że gada głupoty i nie mogę już tego słuchać. Zawsze wysłuchałam do końca, nawet próbowałam rozmawiać, zabiegałam o atencję tej osoby. Chciałam też na siłę ją zmienić. Wierzyłam naiwnie, że ona nie zdaje sobie sprawy z tego, że swoim zachowaniem może mnie ranić. Próbowałam poruszać ten temat i prowokować sytuacje, w których ona mogłaby się zorientować, że postępuje niefajnie. Później wracałam do domu, było mi przykro, rozmyślałam o problemach tej osoby, a mój mąż, wtedy jeszcze mój chłopak, wychodził z siebie, że znowu się męczyłam i przeżywałam to wszystko.

Po latach zrozumiałam, że miał rację. Zrozumiałam też, gdzie tkwił mój błąd. Usilnie chciałam zmienić ich. A oni wcale pomocy nie potrzebowali, bo nie widzieli niczego złego w swoim zachowaniu. I pewnie do dziś nie widzą. Mój błąd polegał na tym, że zamiast próbować zmieniać ich, pierwsze co, to miałam zmienić siebie i swój stosunek do tematu. Wtedy mnie olśniło. I pamiętam, że uśmiechnęłam się wtedy, tak jak teraz.

Czasem trzeba pozwolić odejść
Wiem, jak trudno zakończyć relacje, zawłaszcza kiedy jest się blisko, mieszka się blisko, jest się rodziną. Wiem, że zawsze trzeba dać człowiekowi drugą szansę, choć ja daję ich milion i naiwnie wierzę, że to coś da. Wiem też, że moje zdrowie psychiczne jest najważniejsze i jeśli zakończenie jakiejś relacji pozwala mi odetchnąć, to jest najlepsze z możliwych rozwiązań. Wiem też, że zamiast zmieniać innych, trzeba zmienić siebie i w konfrontacji z tak trudnym przeciwnikiem trzeba dużo się uśmiechać, nie dać się sprowokować, zmienić temat. Pamiętaj, że nie uszczęśliwisz wszystkich – jeśli ciągłe wysłuchiwanie takiej osoby jest dla Ciebie męczące, ogranicz relacje. Tak mocno, jak tylko się da.

Nie złoszczę się już na takich narcyzów. Teraz im współczuję. Bo ja jestem z nimi raz na jakiś czas, a oni sami ze sobą dzień w dzień. I ja mogę od nich po prostu się odsunąć, a oni…nie wychylają się poza czubek własnego nosa. I tego im współczuję. Bardzo.